• KONIE W MAZURSKIM FOLWARKU • Ośrodek Jeździecki Anula.
Za gospodarstwem, po dzikich łąkach Mazur Garbatych, biegają konie. To konie pani Ani, która prowadzi w Lisach ośrodek jeździecki. Uczniowie mają okazję pokłusować, ale także poznać obowiązki w stajni i obejściu.
Obcowanie z naturą na każdym kroku :)
• MAZURSKI FOLWARK • W królestwie dzikiej przyrody.
Hop! Przeskakujemy na Mazury Północne, gdzie spędziliśmy cudowny ostatni tydzień wakacji. Kilkanaście kilometrów od granicy z Rosją znajduje się malutka osada Lisy, a w niej niesamowita agroturystyka – Mazurski Folwark.
Z głównej drogi skręciliśmy na szuter. Wokół nas falowały pola Mazur Garbatych, a przed nami rysowały się poniemieckie budynki z czerwonej cegły. Jakże charakterystyczne. Po chwili zatrzymaliśmy samochód, bacznie patrząc na biegające wkoło kurczaczki. Naszym oczom ukazał się ponadstuletni szachulcowy dom, z którego wyszła gospodyni Basia.
Basia zaprowadziła nas na piętro, do pokoju. Skrzypiące schody, stary piec kaflowy, szafa pamiętająca niejedno – w takich okolicznościach spędzić najbliższe siedem dni. Z kolei na parterze jedliśmy posiłki – śniadania i obiadokolacje. Wszystko z lokalnych składników, głównie roślinnych.
Za domem pachniał sad – nasze ulubione miejsce. Był koniec sierpnia, a drzewa uginały się pod ciężarem dojrzałych owoców. Dalej wychodziło się na łąkę, po której biegają konie, a widoki są tak cudowne, że można by tu spędzić długie godziny. Na terenie gospodarstwa jest mały domek do apiterapii, gdzie pachnie woskiem i miodem. Z kolei między iglakami chowają się króliczki, które bardzo lubią jeść.
Nocami spaliśmy przy otwartym oknie, trafiliśmy na bardzo gorący czas. Było cicho i ciemno – idealne warunki na wsłuchiwanie się w odgłosy natury i obserwację gwiazd. Słychać było pohukiwanie sowy, rechot żab. Każdego dnia zwiedzaliśmy bliższe i dalsze okolice folwarku, natomiast popołudnia upływały nam pod znakiem błogiego odpoczynku. Udało nam się również uczestniczyć w warsztatach – jeden był o pszczołach (z degustacją miodu), kolejny o ptakach. Basia i Przemek (nasz drugi gospodarz) wiedzą podniebnej faunie niemal wszystko, ponieważ czynnie zajmują się ochroną mazurskiej przyrody.
• DO ZOBACZENIA, GÓRY • Na zdjęciu - gdzieś pomiędzy Beskidem i Bieszczadami :)
• ZAGÓRZ • Ruiny klasztoru.
Zostawiamy za sobą Bieszczady i Beskid – kończymy opowieść o pograniczu tych gór. Udajemy się do Zagórza, miasta zlokalizowanego na Pogórzu Bukowskim, w dolinie Osławy, około 30 km od Komańczy. Tam, na wzgórzu Mariemont, znajdują się monumentalne ruiny klasztoru Karmelitów Bosych.
Początek XVIII wieku. Jan Stadnicki, wojewoda wołyński, postanawia ufundować klasztor w Zagórzu. Budowa trwa 30 lat – przez ten czas powstaje barokowy kościół, budynki klasztorne, szpital dla kombatantów oraz pięciometrowe mury obronne. Do momentu pierwszego rozbioru ziem polskich zagórski karmel przeżywa swój złoty okres. Nigdy potem to się już nie powtórzy.
Największe nieszczęście wydarza się w 1822 roku – wtedy to dochodzi do pożaru, który trawi większość zabudowań klasztoru. Oficjalna wersja podaje, że ogień rozprzestrzenił się podczas kłótni przeora z jednym zakonników. Nie brak jednak przypuszczeń, że to zaborca podpalił wzgórze. Do szerzenia tej wersji wśród miejscowych przyczynia się fakt, że w 1831 roku rząd austriacki przenosi Karmelitów do Lwowa, a ruiny zagórskiego klasztoru są pozostawione same sobie.
Samochód parkujemy obok kościoła Wniebowzięcia NMP. Idziemy lekko pod górę, wzdłuż rzeźbionej w drewnie Drogi Krzyżowej. Jest dżdżyście, otacza nas lekko zamglony krajobraz wciśniętego między wzgórza miasteczka. Dochodzimy do ruin klasztoru. Przed frontonem dawnego kościoła stoi figura Matki Bożej. Zupełnie tak, jakby miała strzec tego miejsca, by nie popadało w dalsze zniszczenia. Idei odbudowy zagórskiego karmelu nie udało się co prawda zrealizować, ale od kilkunastu lat trwają prace nad lepszym zabezpieczeniem zabytku.
Wokół murów powstał ogród ze ścieżkami, a na jednej z wież – platforma widokowa. Rozciąga się z niej krajobraz rzeki Osławy, bliższych i dalszych pasm górskich (m.in. Wysokiego Działu i Gór Słonnych) oraz zabudowań Zagórza i okolic. Niedawno w ruinach klasztoru powstało multimedialne Centrum Kultury Foresterium.
• SMOLNIK KOŁO KOMAŃCZY • Cerkiew świętego Mikołaja.
Jest późne popołudnie. Słońce wisi już nisko, daje ciepłe światło. Udajemy się do osady Smolnik – ale nie tej nad Sanem, znanej z bojkowskiej cerkwi UNESCO – tylko tej bliżej Komańczy, około 6 km na południe od Duszatyna. Tutaj też jest cerkiew.
Dojeżdżamy do murów świątyni, mijając po drodze dziki krajobraz Bieszczadów Zachodnich. Drzwi są otwarte, jednak dalej – krata. I tak dobrze, myślę. Mogę chociaż zerknąć na wnętrze i zrobić nieudolne zdjęcie. Na przycerkiewnym cmentarzu krzątają się kobiety w długich spódnicach. Pytam, czy któraś z nich ma klucz do cerkwi. Nie, ale wiem już, gdzie się po niego udać.
Tak to już jest, że do bieszczadzkich i beskidzkich cerkwi rzadko udaje się wejść. Trzeba liczyć na łut szczęścia. Łatwiej jest z tymi wpisanymi na listę UNESCO, mają wyszczególnione godziny otwarcia. Jednak przy odrobinie samozaparcia i podpytaniu miejscowych, udaje się czasem zobaczyć wnętrza tych mniej znanych cerkwi. Tak było i tym razem – po chwili wracaliśmy do smolnikowej świątyni z miejscową kobietą, która otworzyła żeliwne kraty.
Cerkiew w Smolniku nosi wezwanie świętego Mikołaja, jakże popularnego we wschodnim chrześcijaństwie. Od razu ujmuje mnie uroda jej wnętrza – ażurowy ikonostas, kolorowe polichromie, zdobienia. Obecną świątynię zbudowano w 1806 roku, służyła wiernym grekokatolickim. Po akcji „Wisła” niszczała, a wiele ikon zostało skradzionych – to tłumaczy nietypowy wygląd rzędu prazdników (12 kwadratowych ikon pod rzędem z ikoną Deesis), który nie jest oryginalny. Zachowały się natomiast m.in. polichromie figuralne i ołtarz główny.
Od miłej kobiety z kluczem dowiaduję się, że cerkiew w Smolniku reprezentuje styl charakterystyczny dla murowanych cerkwi karpackich znajdujących się np. w Rumunii. Została wzniesiona na barokową modłę, a za budulec posłużył kamień z dodatkiem słomy. Obok świątyni stoi zabytkowa dzwonnica.
• JEZIORKA DUSZATYŃSKIE • Ślady końca świata w Bieszczadach Zachodnich.
„Stoki Chryszczatej, zachodnie Bieszczady. W gąszczu buczyny połyskują wody dwóch jeziorek – jedno położone jest nieco wyżej od drugiego. W geologicznej skali powstały zaledwie chwilę temu, na początku ubiegłego wieku. Wskutek ulewnych deszczów doszło do oderwania fragmentu zbocza góry, a osuwiska napełniły się wodą meandrującego w pobliżu potoku Olchowatego. Mieszkańcy okolicznych wsi nie wiedzieli z początku co się stało. Podejrzewali nadejście końca świata.”
Zainteresowanych odsyłam do Travel Magazine: https://www.travelmagazine.pl/jeziorka-duszatynskie-bieszczady/
• GRANICA MIĘDZY KARPATAMI ZACHODNIMI I WSCHODNIMI• Prełuki nad Osławą. Projekt „W sercu Karpat – granica, która łączy”.
Pewnego dnia zaplanowaliśmy wycieczkę na Chryszczatą, nad Jeziorka Duszatyńskie. Ruszyliśmy z miejscowości Duszatyn, do której dojechaliśmy za drogowskazami prowadzącymi z Komańczy. Po drodze, na moście nad Osławą, minęliśmy tablice-witacze: Karpaty Wschodnie, Karpaty Zachodnie. Tym samym wkroczyliśmy w Bieszczady, zostawiając za sobą Beskid Niski.
Tablice wyznaczające granicę pomiędzy Karpatami Zachodnimi (do których należy Beskid) i Wschodnimi (których fragmentem są Bieszczady) znajdują się w osadzie Prełuki i są częścią projektu „W sercu Karpat – granica, która łączy”. Temat ten rozwinęłam w tekście, który ukazał się w Travel Magazine.
Zapraszam do poczytania :)
„Miejsca graniczne mają moc przyciągania. Punkt styku trzech państw, najbardziej wysunięty na północ kraniec Polski, a nawet lokalizacja południka przecinającego duże europejskie miasta – wszystko to, gdy jest odpowiednio oznaczone, staje się atrakcją turystyczną. Beskidzko-bieszczadzkie pogranicze też dostało swoją szansę...”.
Wycinanka własna.
• STARY ŁUPKÓW • Bezdroża nieistniejącego świata.
Z Radoszyc udaliśmy się około dziesięć kilometrów na południe, do Starego Łupkowa. Znajduje się tam zabytkowy dworzec kolejowy – niestety dziś nie przypomina już siebie z czasów świetności. Widzę przed sobą jasnożółty budynek z odrapanym tynkiem i zakratowanymi oknami, wokół nie ma żywego ducha. O tym, że to był dworzec, przypomina tak naprawdę tylko charakterystyczny napis: ŁUPKÓW.
Rozglądam się za drogowskazami. Przez Stary Łupków biegnie zielony szlak na Przełęcz Łupkowską, pod którą znajduje się tunel kolejowy na linii Zagórz-Medzilaborce. Tunel został oddany w 1874 roku i jest jednym z najdłuższych w Karpatach – liczy 416 metrów. Niegdyś jeździły tędy pociągi na trasie Lwów-Budapeszt. Co to musiała być za podróż!
Widzę też inny drogowskaz, do Chaty Na Końcu Świata. W przewodniku czytam, że to górskie schronisko w starym stylu - bez prądu i bieżącej wody, za to z niepowtarzalną atmosferą. Mam do przejścia około 8 minut. Trasa nie jest najłatwiejsza – wiedzie przez gąszcz śliskich po deszczu zarośli. Z naprzeciwka wyłaniają się rowerzyści. Mówią, że nie warto iść, bo schronisko zamknięte, teren prywatny, wokół drut. Zawróciliśmy. Jednak według informacji znalezionych w internecie Chatka wciąż jest czynna i nadal przyciąga jedynym w swoim rodzaju klimatem. Może natrafiliśmy na remont? Tego się już nie dowiemy.
Jesteśmy na beskidzko-bieszczadzkim pograniczu, dzikim i pięknym. Zostaniemy tu jeszcze przez jakiś czas.
• RADOSZYCE • Cerkiew świętego Dymitra.
Przemieszczamy się około 5 kilometrów na południe od Komańczy, do Radoszyc. Znajduje się tam kolejna drewniana cerkiew. Różni się nieco od tej komańczańskiej – posiada wieżę. Nie jest więc typową świątynią wschodniołemkowską.
W Radoszycach cerkiew istniała od 1507 roku – ale dawne dzieje! Początkowo była prawosławna, potem unicka (o „schizmie tylawskiej” znajdziesz więcej tutaj). Obecna została wzniesiona w 1868 roku. Jest trójdzielna, pokryta drewnianym szalunkiem, z gontowym dachem. We wnętrzu zachował się między innymi oryginalny ikonostas i ołtarz główny. Natomiast na chórze ocalały malowidła - jedno z nich przedstawia Łemka zbierającego zboże. W pobliżu cerkwi stoi murowana brama-dzwonnica z początków XX wieku.
Świątynia służy obecnie wiernym obrządku rzymskiego.
• KLASZTOR SIÓSTR NAZARETANEK • Izba Pamięci Kardynała Wyszyńskiego.
Jednym z przystanków ścieżki przyrodniczo-historycznej w Komańczy jest klasztor Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu. Można tam dotrzeć samochodem, czeka nas wtedy tylko krótkie podejście pod górę. Drewniany budynek z wymurowanym parterem przypomina willę w alpejskim stylu – ma charakterystycznie zdobione balkony, został pomalowany na zielono. Jest piękny.
Do klasztoru, a dokładnie do Izby Pamięci Kardynała Wyszyńskiego, przyjechaliśmy w poniedziałek. Niefortunnie – przecież w ten dzień tygodnia muzea są często nieczynne. Na szczęście podobnie niezorientowanych pielgrzymów zebrało się pod klasztorem więcej i siostry wpuściły nas do środka:-). Na ścianach korytarza wiszą zdjęcia błogosławionego kardynała, a obok znajduje się mały pokoik, w którym mieszkał podczas internowania w latach 1955-1956. Zachowało się oryginalne wyposażenie – wiklinowy fotel, stolik, lampa naftowa. Podczas przymusowego pobytu w Komańczy kardynał napisał teksty Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego i Wielką Nowennę Tysiąclecia, a także zredagował „Zapiski Więzienne”. Maszyna do pisania wciąż stoi w pokoju.
Budowę klasztoru rozpoczęto w 1929 roku, zajęli się nią budowniczy z pobliskiego Rymanowa. Dom został poświęcony dwa lata później – część objęto klauzurą, a drugą połowę przeznaczono na pokoje gościnne. Wewnątrz znajduje się także kaplica. W czasie II wojny światowej klasztor zajęli Niemcy. Siostry jednak wciąż wykonywały swoją posługę, pomagały także uciekającej ludności pochodzenia żydowskiego i wszystkim rannym. Klasztor został wyremontowany w 2011 roku i cieszy oko swoją nietuzinkową architekturą.
Izbę Pamięci można zwiedzać codziennie, (oprócz wspomnianego poniedziałku) w godzinach 9-17.
• NA ŚCIEŻCE PRZYRODNICZO-HISTORYCZNEJ • Krajobraz Komańczy.
O komańczańskiej ścieżce przyrodniczo-historycznej pisałam więcej w poprzednim poście. Wspinając się pod górę obok prawosławnej cerkwi, znaleźliśmy się na dzikich łąkach. Było przed wieczorem, światło robiło się coraz cieplejsze. Czym wyżej, tym piękniej było.
Na pierwszym zdjęciu kolejna z cerkwi znajdujących się w Komańczy – grekokatolicka. Poświęcona w 1988 roku, na 1000-lecie chrztu Rusi Kijowskiej.
• KOMAŃCZA • Cerkiew Opieki Matki Bożej.
Komańcza jest jedną z ostatnich wiosek Beskidu Niskiego, dalej na wschód są już Bieszczady. Leży w dolinie potoków Barbarka i Osławica. To znane miejsce letniskowe – już w okresie międzywojennym przyciągało turystów dobrym dla zdrowia mikroklimatem i wodami siarczkowymi. Co ciekawe, w latach 1918-1919 Komańcza była stolicą samozwańczej Republiki Wschodnio-Łemkowskiej (Komańczańskiej), na której czele stanął miejscowy kupiec Andrij Kyr. Osadę zamieszkiwała ludność różnorodnego pochodzenia – Polacy, Łemkowie, Żydzi, Cyganie.
Samochód zostawiamy przy głównej drodze i udajemy się na fragment ścieżki przyrodniczo-historycznej. To konkretna pętla – liczy 9 kilometrów. Trasa rozpoczyna się przed kościołem świętego Józefa, biegnie obok dwóch cerkwi – grekokatolickiej i prawosławnej, a potem wznosi się w górę dzikimi łąkami. Jeszcze niedawno na najwyżej położonym punkcie trasy stała platforma widokowa, niestety została uszkodzona. Dalej ścieżka prowadzi do klasztoru Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu, o którym będę pisała w jednym kolejnych postów.
Podchodzimy pod ulokowaną na wzgórzu cerkiew Opieki Matki Bożej. W latach 1800-1803 został zbudowany jej pierwowzór – grekokatolicka świątynia reprezentująca styl wschodniołemkowski. Po wojnie nadal służyła katolikom obrządku greckiego, aż do 1963 roku, kiedy została przekazana wiernym prawosławnym. Tragiczny dla cerkwi okazał się rok 2006, kiedy świątynia doszczętnie spłonęła. Z zabytkowego wyposażenia – ikonostastu i polichromii – nie zachowało się nic. Cztery lata później miała miejsce konsekracja odbudowanej komańczańskiej cerkwi. Została ona wzniesiona na planie prostokąta i pokryta szalunkiem. Nad zakrystią, prezbiterium, nawą i babińcem górują cebulaste wieżyczki. Wewnątrz znajduje się kopia ikonostasu z 1832 roku. Zachodzimy do sklepiku znajdującego się w dzwonnicy. Są tu ikony, rękodzieło, książki. Zauważam reprint z 1935 roku o pograniczu łemkowsko-bojkowskim. Dołączył do naszej biblioteczki.
Zdjęcia robiłam podczas dwóch wyjazdów – tegorocznego i sprzed kilku lat.
• POLANY SUROWICZNE • Pośród śladów łemkowskiej osady. Chałupa Elektryków.
Polany Surowiczne to kolejna nieistniejąca wieś Beskidu. Można tam dotrzeć z różnych stron – my zostawiliśmy samochód przy wiacie turystycznej pomiędzy Wolą Niżną a Moszczańcem, około 5 km od Jaślisk (na mapie Google oznaczona jest nazwą Szachty Miejsce Piknikowe). Ruszyliśmy pieszo utwardzoną drogą, będącą fragmentem szlaku Beskidzka Trasa Kurierska „Jaga-Kora”. Tego dnia żar lał się z nieba! Wkrótce asfalt został zastąpiony przez szuter, a po około trzech kilometrach od startu dotarliśmy do kolejnej wiaty turystycznej. Usiedliśmy na krótki odpoczynek po uprzednim schłodzeniu się w Potoku Surowicznym.
Skręciliśmy w prawo za tablicą wskazującą na Chałupę Elektryków – zostało nam do przejścia około 500 m. Weszliśmy na obszar dawnej wsi Polany Surowiczne – poznaliśmy go po zdziczałych jabłonkach i unoszącym się w powietrzu zapachu dojrzewających owoców. Po chwili zobaczyliśmy wozy Drzymały i machającego do nas bacę – wozy są jego bazą, a okoliczne łąki - miejscem wypasu bydła. Zaraz obok znajduje się Chałupa Elektryków – studenckie schronisko prowadzone przez Klub Turystyczny „Styki” przy Wydziale Elektrycznym Politechniki Warszawskiej. Istniejący od 1981 roku obiekt przez dłuższy czas pozostawał bez prądu. Na stronie Klubu czytam: „Jak przystało na prawdziwych elektryków, boimy się panicznie prądu i z tego powodu brakowało fazy przez kilkadziesiąt lat. Ostatnimi czasy strach nieco zelżał, więc po generalnym remoncie podłączyliśmy w 2017 roku Chałupę do Słońca, wynikiem czego dysponujemy różnicą potencjałów ~230V” :-). Schronisko działa sezonowo.
Polany Surowiczne zlokalizowane są u podnóża Polańskiej (737 m) – szczytu, z którego rozpościera się widok na pagóry Beskidu, a w dalszej perspektywie – na Tatry. Wieś powstała w XV wieku i była początkowo wykorzystywana jako pastwiska sąsiedniej Surowicy. Stąd zapewne nazwa osady. Mieszkali tu praktycznie sami Łemkowie, w końcu lat 30. było ich w wiosce ponad tysiąc. W wyniku akcji „Wisła” mieszkańców wysiedlono, a zabudowania zniszczono. Pozostała jedynie podmurówka cerkwi, kilka nagrobków, resztki piwnic i dzwonnica, którą kilka lat temu udało się wyremontować. Przy dzwonnicy można spotkać biegające wolno buhaje...strzeż się, kto może;-).
• DZIKIE WINO W DALIOWEJ • Dla turystów i dla mieszkańców.
Wracamy w okolice Jaślisk, do Daliowej. Wita nas łemkowska kapliczka z zielonym dachem, a na niedużym wzniesieniu błyszczą kopuły cerkwi świętej Paraskewy. My skierowaliśmy swoje kroki do miejscowej restauracji Dzikie Wino. Nie mogliśmy się tam nie zjawić.
Zlokalizowana w starej chyży, urzeka klimatem. Zaglądamy do karty dań – menu jest sezonowe, zmienia się praktycznie w każdym tygodniu. My natrafiliśmy na zupę z pokrzywy (jedliśmy kiedyś podobną w Zawadce Rymanowskiej, przepyszna!), puszyste racuchy i naleśnik z cukinią. Wszystko przygotowywane z produktów, pachnące latem Beskidu. Na terenie gospodarstwa znajdują się także budynki z pokojami gościnnymi – można zatrzymać się na dłużej.
Dzikie Wino to jednak coś jeszcze – spółdzielnia. Stworzyli ją Anna i Marek, którzy pomogli zmienić życie wielu mieszkańcom Daliowej i okolic. „Dla Marka i Anny człowiek i działanie na jego rzecz są największą wartością. Ale o tym, że niełatwo zmienić światopogląd mieszkańców małej podkarpackiej wsi, przekonuje się prawie każdy, kto tu przybywa z zewnątrz” - czytam w przewodniku Katarzyny Zaparaniuk. Anna i Marek rozpoczęli ciężką pracę u podstaw, organizując przeróżne inicjatywy wspierające - między innymi warsztaty dla bezrobotnych czy dla mam. Ludzie, którzy nierzadko tkwili w stagnacji i niemocy, którzy utrzymywali się z zasiłków socjalnych, znaleźli zatrudnienie i uwierzyli w lepsze jutro.
Z ciekawości sprawdzam obecne menu w Dzikim Winie (jest listopad). Rosół na gęsinie, łazanki z kapustą, baba ziemniaczana, borowiki. A jutro – rogale Świętego Marcina:-) Restauracja czynna jest w soboty i niedziele (dla gości pokoi codziennie).
• PUSTELNIA ŚWIĘTEGO JANA • W gęstych lasach Beskidu.
Opuszczamy Duklę i kierujemy się na wzgórze Zaśpit – znajduje się tam Pustelnia Świętego Jana. Samochód zostawiliśmy na leśnym parkingu w okolicy wsi Trzciana. Do celu mieliśmy około 300 m spaceru pod górę, urozmaiconego kapliczkami Drogi Krzyżowej. U szczytu wzgórza z gęstego listowia wyłoniła się nieduża, neogotycka kaplica.
Jan z Dukli przez trzy lata wiódł pustelnicze życie w beskidzkich lasach, między innymi właśnie na wzgórzu Zaśpit. Ten niezwykły czas pogłębił jego relację z Bogiem i przyczynił się do rozwoju duchowego. Pustelnia została założona po beatyfikacji Jana, w 1769 r., z fundacji pani na Dukli – Marii Amalii Mniszchowej. Miejsce to od razu stało się celem licznych pielgrzymek.
Obecnie istniejąca kaplica została wybudowana na początku XX wieku w stylu neogotyckim. W jej wnętrzu znajdują się piękne polichromie przedstawiające życie świętego Jana. Obok kaplicy znajduje się tzw. Mała Pustelnia - to drewniany domek, w którym starano się zrekonstruować warunki, w jakich mógł mieszkać Jan. Na śródleśnej polanie znajduje się też grota ze źródełkiem, z którego pielgrzymi czerpią wodę.
• SANKTUARIUM W DUKLI • O świętym Janie i kościele wzniesionym na jego cześć.
W Dukli, dawno temu, bo około 1414 roku, urodził się pewien święty. W młodości ukończył studia na Uniwersytecie Krakowskim, przyjaźnił się z Janem Kantym. Przez trzy lata wiódł życie pustelnicze w beskidzkich lasach. Następnie był przełożonym klasztorów w Krośnie i we Lwowie, a potem kustoszem i kaznodzieją we lwowskim kościele Świętego Ducha. Był świetnym teologiem, całkowicie poświęcił się służbie Kościołowi. Zmarł w 1484 roku i zaraz po śmierci rozwinął się kult religijny wokół jego osoby. O kim mowa? O świętym Janie z Dukli, bernardynie kanonizowanym w 1997 roku przez papieża Jana Pawła II.
Gdy Jan nie był jeszcze oficjalnie uznany za świętego, ale był już beatyfikowany, w Dukli, na wzgórzu, zbudowano kościół. Ufundował go Józef Mniszech, ówczesny właściciel miasta (mówimy o 1741 roku). Pierwotnie świątynia była drewniana, w kolejnych dziesięcioleciach powstała murowana. Przy kościele od początku istniał klasztor Ojców Bernardynów. W XX wieku, po przeniesieniu relikwii świętego Jana do Dukli, sanktuarium na wzgórzu stało się centralnym miejscem jego kultu.
Świątynia jest bardzo okazała, z późnobarokową fasadą. Wnętrze zostało przebudowane w stylu neorenesansowym. W ołtarzu głównym zwraca uwagę rzeźbiony krucyfiks. Z kolei polichromia wykonana przez Tadeusza Popiela przedstawia sceny z życia Jana. Relikwie świętego znajdują się w ołtarzu bocznym.
• DUKLA • O dawnym splendorze. Muzeum Historyczne.
Przemieszczamy się na jakiś czas w głąb Beskidu.
„No więc Dukla. Dziwne miasteczko, z którego nie ma już dokąd pojechać. Dalej jest tylko Słowacja, a jeszcze dalej Bieszczady” - pisał Andrzej Stasiuk w książce z 1997 roku. Byliśmy tu już kiedyś, w strugach deszczu, ale tylko w sanktuarium. Tym razem postanowiliśmy pobyć w Dukli trochę dłużej.
Dukla położona jest w środkowej części Beskidu Niskiego, w dolinie Jasiołki, u podnóża Cergowej. Przez środek miasta przebiega droga prowadząca do przejścia granicznego w Barwinku i natężenie ruchu jest bardzo duże. To trochę odbiera Dukli uroku nostalgicznego, sennego miasteczka. Pierwsze kroki skierowaliśmy w stronę dukielskiego pałacu, który pełni obecnie funkcję Muzeum Historycznego.
Trudno opowiedzieć historię Dukli w kilku akapitach, bo jest bardzo obszerna, związana z wieloma rodami, z wieloma wydarzeniami. Skupimy się na familii Mniszchów, która przyczyniła się do znacznego rozkwitu miasta. W 1638 roku Franciszek Mniszech rozbudował barokowy pałac i fortyfikacje, dzieło kontynuował jego syn Jan. Na początku 18 wieku Mniszchowie stali się właścicielami całej Dukli. W kilkadziesiąt lat później przy ich wsparciu powstały dwa kościoły, a miastu została nadana konstytucja.
Dukielski pałac uchodził za jedną z najpiękniejszych rezydencji w Rzeczypospolitej. W jego wnętrzach można było znaleźć dzieła europejskich mistrzów malarstwa, cenne zbiory literackie, był też dworski teatr. Wokół pałacu roztaczał się park w stylu francuskim. O splendor tego miejsca dbał Jerzy August Mniszech z żoną Marią Amalią, której miejscem spoczynku jest kościół św. Marii Magdaleny. Pomnik pani na Dukli wygląda imponująco.
Obecnie w pałacu Mniszchów mieści się Muzeum Historyczne. Znajduje się tu kilka wystaw stałych, poświęconych historii Dukli i okolic. Na ścianach wiszą wizerunki właścicieli dóbr dukielskich i gości tu przybywających, jest też sporo reprodukcji dzieł. Nie można też nie wspomnieć o wystawach militarnych – Dukla była bardzo ważnym punktem na mapie walk zarówno I jak i II wojny światowej. W muzeum organizowane są także wystawy czasowe – my zobaczyliśmy propozycję literacko-plastyczną Urszuli Łojko-Smogorzewskiej „Usprawiedliwienie obecności”.
• MUZEUM KUŹNIA TRADYCJI • Wspomnienie dawnych Jaślisk.
W sąsiedztwie jaśliskiego kościoła stoi stary drewniany dom. Kilka lat temu został odkupiony przez samorząd i urządzono w nim izbę regionalną Kuźnia Tradycji. Mieliśmy szczęście, że akurat było otwarte, bo generalnie zwiedzanie odbywa się „na telefon”.
We wnętrzach zobaczymy wyposażenie dawnych regionalnych chat, a także odtworzone warsztaty – stolarski i kamieniarski. Niegdyś właśnie z tych rzemiosł słynęły Jaśliska. Z kolei na poddaszu powstała ekspozycja z panoramą 17-wiecznego miasteczka - są tam również zdjęcia, dokumenty i inne pamiątki jego dawnej świetności.
Zwiedzanie należy umówić telefonicznie w Gminnym Ośrodku Kultury.