Cerkwisko to miejsce, na którym kiedyś stała cerkiew. Nie wiem kto i kiedy ukuł ten termin, ale w Bieszczadach jest on bardzo zasadny – jak inaczej nazwalibyśmy puste święte przestrzenie w tak wielu pustych bojkowskich wsiach?
Do cerkwiska w Jaworzcu zaprowadził nas drogowskaz, jednak mimo to nie było łatwo tam trafić. Brodziliśmy po pas w wysokich trawach (z M. na rękach), mając nadzieję, że pod nogami nie prześlizgnie się nam żadna niespodzianka;-). Nie prześlizgnęła się. Byliśmy zdeterminowani, mimo że trud wędrówki (w dodatku pod górę) zdawał się nie mieć końca. Ale wiedzieliśmy, co tam czeka - tym razem nie pusta przestrzeń.
Nie tylko nas objęły swoimi pokaźnymi pędami bieszczadzkie zioła i trawy. Otuliły też Świętego Dymitra, który stoi samotnie na cerkwisku w Jaworzcu. Ikona z jego wizerunkiem lśni złotem. Jest taka sugestywna. Czasem ogrzewa ją żar słońca, czasem moczy deszcz albo targa wiatr. Jest ogołocona ze swojego domu zupełnie jak ludzie, którzy musieli opuścić Bieszczady. Zdaje się trwać z nimi.
Cerkiew w Jaworzcu została wybudowana w 1846 r. Nie była podobna do klasycznej bojkowskiej świątyni ani nawet łemkowskiej. Przypominała drewniane kościoły łacińskie – była dwudzielna, miała długą nawę i nieduże prezbiterium. Powyżej cerkwi rosły sady. 8 listopada, na świętego Dymitra (a także 21 listopada, na świętego Michała) w Jaworzcu odbywały się odpusty. Wieś tętniła życiem.
Nieopodal ikony stoją stare drzwi – drzwi do nieistniejącej cerkwi. „Kiedy się je tylko uchyli, widzi się przez mgnienie czas dawno miniony i tłum odświętnie ubranych ludzi, przeniesionych tu na ten jeden moment z fotografii Romana Reinfussa*”.
*„Bieszczady dla tych, którzy chcą je poznać naprawdę”, A. Markowski.